Zaczęło się od Harleya. W wakacyjne upały wychodziliśmy z chłopakami o świcie, żeby zdążyć przed ukropem. Psy szalały po polach, nieograniczane smyczami, bo pora była tak wczesna, że byliśmy jedynymi wariatami w terenie. Miały las albo łąkę, horyzont, czasem w oddali jakaś sarna przemknęła. Zero ludzi. Zero psów. Konkurencji praktycznie żadnej – jak mawiał Stuhr w Seksmisji. Pełne szaleństwo.
Po jednym z porannych wybiegań na przednią łapę kuleć zaczął Harley. Wymacałam pod pachą twardą kulkę. Pojechałam z nim do weterynarza, któr...