Świat pędzi nieubłaganie. Wyzwania, obowiązki, ambicje wciąż nakazują Ci gnać przed siebie, a w dodatku otoczenie wciąż szczypie, kłuje i dociska bodźcami płynącymi ze wszystkich stron. Czasami masz wrażenie, że Twój układ nerwowy przypomina sflaczały wąż ogrodowy, rozciągnięty przez zbyt silne ciśnienie płynącej przez niego bez przerwy wody, zobojętniały na deptanie i miażdżenie kosiarką. Twoje ciało zaś już dawno straciło łączność z duszą, zarządza nim tląca się jeszcze iskierka niezbyt, niestety, zdrowego rozsądku. Coraz gorzej działa Twój fizjologiczny autopilot, który wytrwale próbuje doprowadzić Cię do w miarę miękkiego lądowania, czyli odpoczynku, jednak po sześciu godzinach niby-snu znów podnosisz się do dalszego działania, choć energii masz coraz mniej.
Stanowczo trzeba zatrzymać to staczanie się po równi pochyłej w stronę katastrofy. Tylko jak to zrobić?
Pies lekiem na cywilizacyjny kocioł?
Wielu z nas uznaje, że ratunkiem będzie… pies. Zaczynamy od powrotu do marzeń o sympatycznym czworonogu albo do wspomnień z dzieciństwa, kiedy pies był stałym towarzyszem zabaw i przygód. Jeśli nas na to stać, rodzina powiększa się o czworonożnego kudłatego „wybawiciela”. Wyobrażamy sobie, jak czeka na nas w domu, daje ciepło swojego futra i okazuje najszczerszą radość, gdy uda mu się polizać nas zimnym jęzorem po nosie.
Sielanka jednak t...